Multikulti po malezyjsku

Szanowni Czytelnicy, 

Jako, ze jestesmy wlasnie juz w drugiej polowie naszej podrozy, zanim wprowadzimy Was w fascynujaca multikulturowosc Malezji, przytoczymy kilka danych statystycznych (statystyki to nowe hobby Lu). Na dzien publikacji (coz za szumne okreslenie;) niniejszego wpisu dane ksztaltuja sie nastepujaco:

W podrozy: 6 miesiecy i 8 dni

Liczba odwiedzonych krajow: 6

Liczba miejsc noclegowych: 55

Stracone kilogramy: 5 /os

Ilosc wydanych pieniedzy: ok. 10tys PLN/os

Zjedzone kilogramy ryzu: na oko ok. 30 kilogramow/os

Zgubiono: lusterko, sukienka, noz, kask (prezent), ksiazka, buty, stroj kapielowy, majtki, pasek.

Z zalem opuszczalysmy Tajlandie, kraine palm, curry, wesolych ludzi, wysp i streetfoodu. Apropos kulinariow. We wszystkich odwiedzonych dotad krajach (moze z wylaczeniem Singapuru) istnieje bardzo zabawna i ciekawa tendencja do przekrecania angielskich wyrazow. Widac, ze chca, ze sie staraja, ale nie zawsze wychodzi…Rzecz nie ogranicza sie tylko do menu, ale obecna jest wlasciwie w kazdej branzy. I tak np. zamawiajac frytki w Mea Salong nalezalo poprosic o frend fried, coraz wieksza popularnosc zdobywaja w Azji bur gery tudziez burgury, natomiast w celu spozycia solidnej porcji witamin na Koh Phangan trzeba bylo zamowic babana shake. Jesli benzyna to tylko reguar, a czytajac baner z napisem „Welcome to our horse” mozna poczuc sie jak w domu:) Jednak najwiekszym hitem byla reklama pewnego hostelu w GeorgeTown w Malezji, ktora z baneru krzyczy do nas:

P1050986

Widac pewne objawy zachwytu i radosci sa uniwersalne, niezaleznie od szerokosci geograficznej:)

Nowy kraj, nowa przygoda. I to na dzien dobry, a raczej na dobry wieczor, gdyz do granicy tajsko-malezyjskiej w Pedang Besar dotarlysmy 20 czerwca ok.godz.20, kiedy do Butterworth nie bylo juz zadnego transportu. Bardzo ciekawa i efektywna okazala sie nasza uprzejma pogawedka z grupa mlodych straznikow granicznych- a Polska to, a Malezja tamto… Oni muzulmanie, my pewnie chrzescijanki; nie, nie byli w Polsce (pytanie skwitowane gromkim smiechem); nie, nie mamy mezow, dzieci jeszcze tez nie. Czy chcemy? A tak, chcemy, ale jeszcze nie teraz itp. Juz niemal mialysmy nocowac na ich posterunku, kiedy przypomnieli sobie o pobliskim hosteliku. I tak wyladowalysmy w homestayu, gdzie za pokoj z materacem zaplacilysmy 50 zl, najwiecej w calej podrozy. Ale byla tez herba, kawa, telewizor (obejrzalysmy nawet Tozsamosc Bourne’a), ciepla woda i pachnacy zel pod prysznic, czyli luksus na miare przygranicznego miasteczka (czytaj tzw. dziury).

P1050791

Nazajutrz oczekiwanie na stacji kolejowej to zderzenie ze zgola odmienna kultura, niz ta, ktora moglysmy obserwowac do tej pory. W kwestii ubioru – kuse spodniczki ustapily miejsca dlugim spodniom i tunikom; bujne, rozwiane wlosy Tajek – u muzulmanskich Malajek zostaly starannie ukryte pod kolorowymi chustami. O 6 rano z wiez minaretow rozlega sie spiew muezinow, to na poranne modly:) Jestesmy w kraju, gdzie 60% populacji stanowia Malajowie wyznajacy islam, 25% to Chinczycy (glownie buddysci), ok. 7% stanowia Hindusi. Wielokulturowosc widoczna jest wszedzie – w wygladzie, ubiorze, kuchni, stylu zycia, uzywanych jezykach…

P1060237

P1060380

P1060459

P1050855

Patrzymy na to wszystko z fascynacja i podziwem, ze odbywa sie to na zasadach pokojowych; wydaje sie, ze grupy te koegzystuja harmonijnie obok siebie, choc prawda pewnie jest bardziej zlozona. Uwaza sie, ze malezyjska wersja islamu jest bardziej liberalna, przynajmniej w kwestii obyczajowosci. Kobiety nosza dzinsy, kolorowe stroje, a piekny makijaz i zdobne chusty na glowach dodaja im powabu. 

Przybylysmy tu akurat na poczatek ramadanu, dzieki czemu moglysmy zakosztowac roznych specjalow z targow, ktore rozstawialy sie popoludniami wlasnie z tej okazji. Szalem okazaly sie ciasteczka z budyniem, wypisz wymaluj, jak chocby z wroclawskiej cukiernii na Chrobrego. Azurowe nalesniki, roti, deserki, puddingi, tradycyjny nasi lemak – czego dusza zapragnie. 

Przystanek nr 1. – Georgetown (Penang)

Przeprawa promem z Butterworth do Penang to koszt calych 1,5 zl. Trafiamy do klimatycznego, chinskiego hosteliku. Jak sie ma okazac w kazdym szanujacym sie malezyjskim miescie beda odtad dzielnice Little India oraz Chinatown. Zapachy jedzenia i kadzidel, oszalamiajace kolory i zawodzace indyjskie spiewy dobywajace sie z wielu glosnikow naraz (z kazdego inne, ale my moglybysmy dac glowe, ze to ta sama piesn. Wysokie tony, na jakie wchodza wokalistki, zdaja sie byc nieznosne dla europejskiego ucha, ale mozna sie przyzwyczaic czy moze raczej znieczulic, a w koncu i polubic.:)) daja nam posmak Indii. Oddzialywanie na zmysly jest tu nieprzecietne. Podobnie zreszta i u Chinczykow, choc tu spiewow (dzieki Bogu…) nie ma. 

Georgetown nas urzeka, wciaga i zachwyca. Rozlegla kolonialna zabudowa, piekne drewniane detale, cudowne posadzki, male warsztaciki, restauracyjki…Mozna spedzic tu wiele dni wloczac sie miedzy uliczkami, podgladajac chinskich staruszkow ogladajacych telewizor, wysiadujacych czy drzemiacych przed sklepami. Taka lokalna, permanetna siesta. Piekne, zadbane i odrestaurowane kamienice kontrastuja z tymi, ktore pewnie niedlugo dopelnia swego zywota. Czesciowo juz, niestety, tradycyjna zabudowa miasta zniknela z powierzchni ziemi.

P1050870

P1050999

P1060007

P1050987

Wielbiciele streetartu maja tu nie lada gratke – kilka lat temu w ramach projektu ‚Mirrors of Georgetown’ powstalo sporo murali majacych obrazowac chocby tradycyjne zajecia miejscowej ludnosci. Stworzyl je w wiekszosci jeden czlowiek – litewski artysta Ernest Zacharevic. Dzisiaj murale to wielka atrakcja turystyczna, przezywaja prawdziwe oblezenie.

P1050798

P1060030

P1050795

P1050873

Nie brakuje tu rowniez innych form sztuki, na kazdej ulicy zobaczyc mozna metalowe, humorystyczne czy motywujace scenki rodzajowe, z rodzaju ‚jak zyc’. Dla chetnych, poza Georgetown, jest Penang – duze miasto, z wiezowcami, centrami handlowymi, fa fa apartamentowcami, plywajacym meczetem (plywajacy to on jest umownie, po prostu wybudowany zostal na palach, przy brzegu morza;)

P1060014

Jest jeszcze swiatynia wezy…No wiec jak czlowiek sie dowiaduje, ze cos takiego istnieje, podniecony,  spodziewa sie, ze zobaczy przynajmniej jakiegos tlusciutkiego, trawiacego pytona, spoczywajacego pod korona drzew. Wyobraza sobie, ze miedzy stopami przepelznie mu jakas leniwa kobra. Tymczasem weze sa, a i owszem, ale w zasadzie latwo je przeoczyc. Siedza glownie na specjalnych stelazach, na oltarzu lub w terrarium.

P1050925

Mozna pojsc jeszcze na farme wezy, i tam zwiekszyc doznania, my jednak odpuscilysmy.                                                                                    Warta wzmianki i odwiedzin jest rowniez swiatynia Kek Lok Si, ogromna, eklektyczna, na zboczu gory i z fajnym widokiem na miasto. Piekna bysmy jej nie nazwaly, ale wrazenie na pewno robi, chocby rozmachem i cala feeria kolorow, wyobrazeniami bostw i architektonicznym miszmaszem.

P1050954

Georgetown miastem spotkan:) 

Skusilysmy sie pewnego dnia na tradycyjny deser, ponoc typowy dla Georgetown, choc jak dla nas swym wysublimowaniem bardziej przypominal przysmaki a’la PRL, (kiedy o chocby Magnum nawet nie przyszlo nikomu marzyc). Stanowil go bowiem zwykly lod (tj. zamarznieta woda), pokruszony, lub raczej starty, ulepiony w kule i polany smakowym (bo na pewno nie smacznym) syropem.

P1050847

P1060034

Ale jakiez bylo nasze zdziwienie gdy obok nas, rowniez siedzac na trotuarze ;), tym samym specjalem raczyli sie, jak sie za chwile okazalo, Bartek i Michal (Pozdrawiamy!:) No i zaczela sie gastronomiczna  litania…Schabowy, ziemniaki, mizeria, pierogi, kluski slaskie, truskawki, maliny… kulinarny, polski koncert zyczen. Tak to jest, jak sie spotkaja rodacy, od dluzszego czasu praktykujacy, chcac nie chcac, diete ryzowa;) I kiedy tak sobie milo gawedzilismy przy biesiadzie, zaczepila nas para polskich dyplomatow, mieszkajaca od wielu lat w Chinach. Jak sami stwierdzili, nie wygladali na takowych – ich stroj dosc wyraznie odbiegal od galowego, ale przeciez byli na wakacjach…

2. Tea time czyli Cameron Highlands

Uuu, tam jest chlodno – uprzadzal kazdy Malezyjczyk. Lokalna definicja chlodu odbiega jednak nieco od naszego rozumienia…Chlodno, czyli 25-28 stopni zamiast 38, ale w nocy rzeczywiscie trzeba bylo sie nakryc cienkim przescieradlem. Cameron Highlands to popularne miejsce wypoczynkowe lokalsow; glowne miejscowosci, w tym i nasza baza Tanah Rata, to obraz architektonicznego koszmaru. Wielkie budynki, bloki a’la senatoria zaslaniajace krajobraz..no ale nie po to tu przybylysmy. Trzydniowa wizyta w krainie herbaty uplynela pod znakiem 2 fantastycznych, samodzielnych trekkingow przez dzungle. Trasa nr 1 okazala sie  crossfitem w wersji live – na drugi dzien czulysmy wszystkie miesnie. Rece i nogi pracowaly tu w rownym stopniu, przy kazdym kroku forsujac kolejne wystajace korzenie, chwytajac malutkie galazki i wielkie konary.

P1060097

Na koncu tej przepieknej, wymagajacej drogi, prawdziwy hit – 300 letni las mchowy, jakby zywcem wyjety z powiesci fantasy! Mech porastal wszystko, co sie (nie)rusza.

P1060099

P1060112

Widok zniewalajacy, ale tylko w czesci nieoficjalnej, tj.kiedy wchodzisz miedzy drzewa i idziesz przed siebie, gdyz oficjalny szlak turystyczny, czyli betonowa esplanada, odbiera temu miejscu wszelkiego uroku, niestety.

P1060128

6 km dalej znajduje sie przecudna plantacja herbaty Boh, na ktora dotarlysmy w sposob dosc niekonwencjonalny, tj.stopem, na dachu jeepa. W srodku miejsca nie bylo, isc nam sie juz nie chcialo, a ze Polak potrafi…coz, opinia zobowiazuje.

P1060137

Herbaciane pola to widok, ktory zachwyci kazdego. Soczysta zielen, w wielu odcieniach, ciagnaca sie kilometrami, mieniaca w sloncu – w tym akurat temacie nie przesadza zaden przewodnik.

P1060184

Nasza druga wycieczka szlakiem nr 9 nie byla juz tak wyczynowa, choc ostatnie 300 metrow, kiedy idzie sie w poprzek zbocza, daje spory wycisk. Rowniez i tu jest plantacja, jeszcze wieksza i piekniejsza, a zielone ‚dywany’ oszalamiaja.

P1060203

Na kazdej plantacji mozna zajrzec do fabryki herbaty, napic sie i napawac widoksami. Pozostale atrakcje, czyli plantacje truskawek czy motylarnia – tylko dla desperatow. Motylarnia, na ktora mialysmy wielka ochote, okazala sie oblepionymi plakatami barakami z motylami w siatkach, a plantacja truskawek…z calym szacunkiem, ale nasze rodzime zasluguja na wieksze zainteresowanie. Nie skorzystalysmy zatem z oferty tych przybytkow. Mozemy za to polecic nasz hostelik Twin Pines z przyjemnym ogrodem ze storczykami. Warunki tu sa mniej niz skromne, ale miejsce nadrabia atmosfera.

3. Kuala Lumpur

Ze stolicami bywa roznie, niby najbardziej reprezentacyjne, ale nie zawsze najpiekniejsze. Nie inaczej jest w przypadku KL, jak mowia na Kuala Lumpur lokalsi (tutaj uwaga: stolica administracyjna Malezji jest teraz Putrajaya, dokad przeniosl sie rzad dla odciazenia KL). Sa tu Petronas Towers, fakt – piekne, zniewalajace budynki, najwyzsze na swiecie blizniacze wieze;

P1060225

P1060340

jest wysoka na ponad 400 metrow wieza TV (na ktora wjechalysmy po to, zeby przekonac sie, ze miasto nie jest tak spektakularnie oswietlone jak sie spodziewalysmy, a najciekawsza jest tu wystawa papierowych makiet podobnych wiez na swiecie);

P1060748

jest ulica z klubowym zyciem nocnym; Merdeka Square z pieknymi budynkami;

P1060392

P1060400

 sa drapacze chmur i ogromne centra handlowe, szybka kolejka nadziemna i wielki meczet;

P1060265

P1060259

P1060381

cudne ogrody botaniczne z myszojeleniami, hibiskusami i storczykami, czy zdobny budynek dworca kolejowego. Sa tez Little India i Chinatown, choc prawde mowiac, mozna je sobie spokojnie odpuscic, jesli widzialo sie kilka innych, gdyz uroda i czarem szczegolnie nie grzesza. Poza miastem warto wybrac sie do jaskin Batu, gdzie znajduje sie hinduistyczna swiatynia i grasuje stado rozwydrzonych malp.

P1060601

P1060610

P1060705

I to by bylo w zasadzie na tyle, jesli chodzi o szczegolne atrakcje miasta. Nic nie urywa, szczeka tez nie opada. Miasto jak miasto, glosne, zatloczone, z wysokimi biurowcami, pelne wielkich centrow handlowych, ale im dalej w las, a raczej w gaszcz osiedli, tym staje sie zupelnie przecietnie lub nawet dosc skromnie. Nam przyszlo mieszkac na przedmiesciach, w dzielnicy Ampang, gdyz zdecydowalysmy sie na 2 tygodniowy wolontariat w zamian za mieszkanie i jedzenie. W naszym przypadku wolontariat polegal na pomaganiu w zajeciach w szkole specjalnej. Mialysmy tez okazje uczestniczyc w myciu glow bezdomnym. Doswiadczenia te niezwykle cenne i ciekawe, a przede wszystkim dajace mocno do myslenia. A, ze przy okazji wyjatkowych okolicznosci przyrody (zalozycielka tego projektu zechciala zrobic sobie spontaniczne wakacje), zostalysmy na kilka dni same w naszym przybytku dzielac go jedynie z 3 psami i kotem, mozna bylo wreszcie ugotowac ziemniaki i przygotowac puree, a nawet pokusic sie o kluski slaskie, noge kurczaka i mizerie. No i obejrzec kilka filmow, co juz zakrawalo na luksus. Jako, ze bylysmy w KL w czas ramadanu, trafilysmy na weekendowe biesiadowanie na Merdeka Square, gdzie tlumy muzulmanow przybywaly na kolacje w ramach darmowego cateringu. Bardzo fajnie wygladala taka uczta, biesiadnicy siedzieli na dlugich dywanach w duzych grupach, rozprawiajac zapewne o zyciu.

P1060530

P1060502

P1060496

Co ciekawe kazdy mogl wziac udzial w kolacji, nie muzulmanie rowniez byli mile widziani:)

Z KL przyszedl czas na teleportacje  do Melaki…

Jedna uwaga do wpisu “Multikulti po malezyjsku

  1. pozdrawiam serdecznie z Polszy! powrocilzem niedawno z podrozy tegorocznej mej ostatniej, stad „Polsza”. wiem, ze sie nie chce, ale piszczcie czesciej 😛

    Polubienie

Dodaj komentarz